Piekłam już różne bardzo dobre ciasta. Serniki, brownie, czy muffinki. Wszystkie smakowały zarówno mi, jak i domownikom. Jednak moja ostatnia tarta kokosowa to absolutnie najlepszy deser, jaki kiedykolwiek zrobiłam. Ciasto jest „mokre” i rozpływa się w ustach. I co najważniejsze, mogę je jeść, gdyż oparte jest wyłącznie na kokosowych produktach (więcej o nich tutaj).
Tartę polecam nie tylko osobom, które muszą jeść zgodnie z protokołem autoimmunologicznym i narzekają, że ich dieta jest nudna i muszą zrezygnować z wszystkich słodkości. Kawałek ciasta idealnie pasuje bowiem idealnie do kawy na drugie śniadanie (najlepiej z olejem kokosowym. Zapraszam tutaj na bloga firmy Olini, którą zainspirowałam do picia małej czarnej z olejem), gdyż zawiera niewielkie ilości węglowodanów (w pierwszym i drugim posiłku nie jem w ogóle węgli (więcej tutaj), ale w tym wypadku zgrzeszę), 10 gram białka i 30 gram tłuszczy. Właśnie, zdrowych tłuszczy, a z tego co widzę po swoich klientach to właśnie z nimi mają największy problem i jedzą ich zdecydowanie za mało. Najczęściej w obawie, że przytyją, tymczasem nasz organizm, aby prawidłowo funkcjonować potrzebuje ok. 1g tłuszczu na 1kg ciała dziennie (więcej o zdrowych tłuszczach tutaj).
Poza tym tarta jest bardzo łatwa do wykonania, choć niestety nie tania, ze względu na kokosowe BIO produkty konieczne do jej zrobienia. Od czasu do czasu można sobie jednak pozwolić na tę niebiańską rozkosz.
Pomysł na tartę znalazłam na blogu „He won’t know, It’s paleo” z przepisami dla osób na protokole autoimmunologicznym. Ogólnie amerykańskie blogi to dla mnie kopalnia inspiracji w tym temacie.
Najpierw przygotowujemy spód. Potrzebujemy:
– pół szklanki mąki kokosowej
– szczyptę soli (u mnie himalajska różowa)
– szczyptę sody
– łyżeczkę cynamonu
– 1/3 szklanki roztopionego oleju kokosowego
– 1 łyżeczkę izolatu białka o smaku wanilii (u mnie zamiast cukry waniliowego)
– 3 łyżeczki miodu
– 2 łyżki żelatyny (u mnie BIO wieprzowa w listkach)
W jednej misce łączymy suche składniki (mąkę, sól, sodę, cynamon, izolat). Na małym ogniu rozpuszczamy olej i dodajemy do niego miód, a następnie żelatynę. Łączymy suche składniki z mokrymi, wyrabiając ciasto rękoma.
Ciastem wykładamy blaszkę na tartę (również rogi, bo ja niestety zapomniałam o nich), którą wcześniej smarujemy masłem lub wykładamy papierem do pieczenia i wkładamy do rozgrzanego piekarnika na 20 minut (w przepisie było 10-12 minut, ale mam kiepski piekarnik).
W czasie, gdy ciasto nam stygnie, przygotowujemy farsz. Potrzebujemy:
– 500g wiórek kokosowych
– 500ml mleczka kokosowego
– 1/3 szklanki roztopionego oleju kokosowego
– 3 łyżki miodu
– 1 łyżeczkę izolatu białka o smaku wanilii
– szczyptę soli
– 2 łyżki żelatyny
Najpierw prażymy wiórki kokosowe na bardzo małym ogniu na złoty kolor. Następnie roztapiamy olej kokosowy, dodajemy mleczko, miód, izolat i sól. Całość doprowadzamy do wrzenia. Po zdjęciu z ognia dodajemy żelatynę i wiórki kokosowe. Masę przelewamy do formy i wstawiamy do lodówki na kilka godzin.
Jeden kawałek ciasta (tartę podzieliłam na 12 części) zawiera:
– 10g węglowodanów
– 10g białka
– 30g tłuszczy
Smacznego :)
W jakiej ilości wody rozpuszcza szczęśliwego listek żelatyny?
Po prostu musi być przykryty wodą :) U mnie w misce jakieś 2 łyżki.
W ilu stopniach piec spód?
Kurczę, ciężko powiedzieć. Ja mam stary piekarnik i tam chyba 180 stopni jest. Trzeba na wyczucie :)
Szaleństwo! Wygląda smakowicie :).
jejku, jak sernik straciatella <3 PYCHA