Sporo zmian za mną, jeszcze więcej przede mną…
Wiem już dokładnie, co mi dolega. Po kolejnych badaniach i wizycie u endokrynologa z jednej strony, jestem załamana, że dopuściłam do tego wszystkiego, ale z drugiej z optymizmem i dużymi nadziejami podchodzę do zmian, jakie muszę wprowadzić w swoje życie. Powiem więcej, dawno nie cieszyłam się tak na to, co mnie czeka…
Wkrótce o wszystkim napiszę, bo myślę, że w ten sposób będę mogła przestrzec niejedną osobę przed tym, do czego może doprowadzić stres. Na razie jednak układam sobie w głowie wszystkie fakty, czytam, poszerzam wiedzę i staram się o konsultację w sprawie diety i suplementacji u osoby, która zajmuje się chorobami autoimmunologicznymi. Chcę mieć pewność, że zrobiłam wszystko, aby sobie pomóc.
Na pewną jedną ze zmian będzie wykluczenie z diety kolejnych produktów, w tym jajek, ryżu, makaronu, a nawet kaszy jaglanej. Z węglowodanów pozostaną mi jedynie warzywa, owoce i… bataty. Ciekawe, jak to wpłynie na moją sylwetkę. W każdym razie nie zamierzam jednak od razu odstawić wszystkiego. Po prostu powoli będę zmniejszać ilość. Reszty niedozwolonych produktów, jak na przykład nabiału i tak od dawna nie jadłam, więc będzie mi łatwiej.
Na razie odpada też u mnie ciężki trening siłowy, crossfit i mocne interwały. Pięć dni w tygodniu trenuję więc po ok. 2,5 godz., łącznie z rozgrzewką, lżejszymi interwałami, stretchingiem i rolowaniem. Łączę dwa ćwiczenia, by podkręcić metabolizm, robię jednak więcej powtórzeń z mniejszym obciążeniem. Czuję się dobrze, a co ciekawe, wszyscy mi mówią, że chudnę w oczach. Więc może dla mojego kortyzolu lżejsze treningi i odpowiednio skomponowana dieta są lepszym rozwiązaniem od morderczy wysiłek. Nie zapominam o regeneracji i jak tylko wyleczę katar, wrócę na basen, saunę i jacuzzi.
Najważniejsza zmiana musi jednak nastąpić we mnie, w moim podejściu do niektórych spraw, nastawieniu. Ostatnie zdanie mojego lekarza było w tej całej sytuacji najważniejsze. – Jeśli chce pani żyć, musi pani wyeliminować stres… – powiedział. Powoli nabieram dystansu do wszystkiego.
Cieszę się więc między innymi tym, że mogę jeść kokos, a do wypieków używać mąki, oleju i mleka kokosowego. Pestki, orzechy, ziarna, migdały i mąki są niestety zabronione. Jak żyć? :D
Zrobiłam więc sobie na szybko kokosowe pralinki. Tak na pocieszenie. Wystarczy 100 g wiórek kokosowych zblendować z 2 łyżkami roztopionego oleju kokosowego, a masę przełożyć do foremek na lód. Chciałam zobaczyć, jak będzie smakowała wersja kakaowa, więc do części masy dodałam dużą łyżkę kakao (może być karob) i łyżeczkę miodu. Całość wstawiłam na 30 minut do lodówki. Takie proste, a jakie pyszne.
Zainspirowałam się przepisem z bloga AlpacaSquare. Mam już w domu składniki na kolejne kokosowe cudo, mianowicie „Rafaello”. Muszą jednak trochę poczekać. W sobotę zaczynam kurs trenera personalnego! Trzymajcie kciuki!
Do zamrazalnika te pralinki wlozyc czy tylko schlodzic w lodowce ?
Tylko schłodzić i wyjąć na godzinę/dwie przed zjedzeniem :)
wyglądają pięknie :)
Uśmiechnęłam się – „warzywa, owoce i… bataty”. Przecież bataty to też warzywa :-).
No tak, ale myślę o nich w kategoriach węglowodanów.