odżywianie

Nie ma obiadu bez… zupy!

Kiedy byłam małym dzieckiem ze względu na skazę białkową nie mogłam pić mleka. Mama karmiła mnie więc przecieranymi zupami. Wtedy nie było bowiem jeszcze słoiczków z Gerbera. Jak to na typowo śląski dom przystało, mama na co dzień gotowała zupy dla pozostałych domowników, a moją porcję dodatkowo miksowała więc na krem. Zazwyczaj były to zupy warzywne: marchewkowe, kalafiorowe, szpinakowe, pomidorowe.

Im byłam starsza, tym na stole pojawiał się rosół z makaronem, ryżem, czy lanymi kluskami, barszcz z krokietem, czy uszkami, rosół, kapuśniak, krupnik, pieczarkowa, żur z kiełbasą i jajkiem, mleczna z makaronem, czy nawet typowo śląska „wodzionka”.  Z niecierpliwością czekałam na święta, by zjeść rosół z głów karpi z grzankami.

Zupa generalnie zawsze musiała być w moim domu na obiad. Kto jest ze Śląska, wie pewnie co to „eintopf” (z niem. danie jednogarnkowe), który zastępował cały obiad, gdy brakowało pieniędzy. Tym samym mam dodawała do zup sporo ziemniaków, krojonych warzyw, makaronu, ryżu, czy kaszy lub czasami mięsa, aby maksymalnie móc się najeść. Zdarzało się bowiem, że brakowało pieniędzy na drugie danie, choć w takiej sytuacji najczęściej w moim domu robiło się placki ziemniaczane z cukrem. Ale mi one wtedy smakowały…

Z zup zrezygnowałam dopiero z jakieś dwa, czy trzy lata temu. Nie miałam jeszcze takiej wiedzy, jak teraz i kiedy zaczęłam skrupulatnie liczyć makroskładniki w moich posiłkach, stwierdziłam, że nie potrafię ocenić, ile zupa ma białka, tłuszczy i węglowodanów, więc po prostu z dnia na dzień przestałam je jeść.

Dopiero po przejściu na protokół autoimmunologiczny zrozumiałam, że to był błąd. Jednym z zalecanych naturalnych lekarstw dla mnie jest wywar z kości, o którym pisałam tutaj. Odtąd codziennie rano piję kubek bulionu z kości i mięsa wołowego i moje jelita oraz żółądek są mi wdzięczne.

Na protokole jestem bardzo ograniczona, jeśli chodzi o spożywane produkty. Staram się więc kombinować, jak tylko mogę, aby uzyskać jakąś nową potrawę, czy nowy smak. I tak też zaczęłam robić warzywne kremy na bulionie wołowym.

Niewątpliwie do gotowania kremów warzywnych zainspirowała mnie jednak moja ulubiona restauracja, mianowicie „Tu Lis Ma Norę Cafe”, o której pisałam tutaj.

zupa18

Przynajmniej raz w tygodniu idę z mamą, czy ze znajomymi na moją ulubioną sałatkę „Bella Kura”. W lekko odmienionej formie :D Nie mogę bowiem jeść pomidorów, ani mozarelli, więc w zamian proszę o szynkę parmeńską, jajko albo boczek.

zupa22

Niby kurczak i sałata, a jednak w połączeniu z sosem miodowo-musztardowym jest pyszna i kosztuje jedyne 13,90zł. To świetna opcja, gdy w weekend nie chce mi się gotować, albo gdy od razu po treningu, gdy chcę się spotkać ze znajomymi.

W każdym razie, w trakcie jednej z wizyt w Lisie mama zdecydowała się zamówić zupę dnia. Codziennie poza kartą jest bowiem inna oferta obiadowa, zupy i drugiego dania. Bardzo jej zasmakowała.

zupa17

Tu na przykład krem z cukinii.

zupa24

A tu instagramowa relacja z jednej z wizyt w Lisie. Ja zawsze zamawiam sałatkę (tu jeszcze z pomidorem, teraz już nie jem), a mama uśmiechnięty krem warzywny i ciacho. Kiedyś poczęstowała mnie jedną zupę i też przepadłam :)

zupa20

Generalnie w Lisie wybór ciast jest ogromny. Mama uwielbia wszystkie, najbardziej wszelkiego rodzaju owocowe torty. Cena za sztukę to ok. 5-6zł.

zupa19

Raz kupiła też taką kawę. Masakra :D Całe szczęście, że w ogóle nie mam ochoty na słodkie. Całkowicie odmieniły mi się smaki. Teraz na przykład leżę wieczorem w łóżku i marzę, żeby było już rano :D Wtedy zjem jajecznicę z pokrojonym kabanosem. Mogłabym to jeść na każdy posiłek :D

zupa21

Poza tym uwielbiam atmosferę Lisa :) Ostatnie takie słoneczniki się do mnie uśmiechały.

Ale miało być o zupach… Generalnie codziennie muszę sprawdzać mamie, jaką danego dnia serwują w Lisie zupę. Jak nie chcę się jej gotować, to najczęściej udaje się do Lisa. Talerz zupy kosztuje 6-7 zł (więcej, gdy na przykład jest pajda chleba z pasztetem z soczewicy, jak ostatnio). A smakują naprawdę wybornie. Często w menu gości krem z cukinii, kalafiora, brokułu, batatów, czy cebuli.

lis

Ciężko nie skusić się, widząc takie zdjęcia na profilu „Tu Lis Ma Nore Cafe” (tutaj).

W minioną sobotę, gdy Górnik grał w Zabrzu z Cracovią w menu pojawił się krem z dyni. Oczywiście musiałam wykonać telefon do mamy, by pojechała sobie spróbować. Była tak dobra, że przywiozła mi do domu w słoiku :D

Postanowiłam jednak zrobić swoją, zgodną z protokołem autoimmunologicznym.

zupa3

Dynię miałam już w domu od jakiegoś czasu. Kupiłam na promocji w Lidlu.

zupa4

W tamtym roku, gdy jeszcze jadłam omlety, parowałam dynię, blendowałam i nakładałam na górę. uwielbiałam to połączenie.

Przy okazji środowego shoppingu „U Gwoździkowej” dokupiłam też mleczko kokosowe.

zupa5

Te jest moim zdaniem najlepsze. Inne są często dosładzane.

W piątek, ostatni dzień urlopu (nawet nie poczułam, że go mam) w końcu wzięłam się za gotowanie.

Miałam już też wywar na kościach i mięsie wołowym z dnia poprzedniego. Przecedziłam go jedynie przez sitko i obrałam mięso.

zupa7

Pokroiłam dynię w kawałki, usunęłam pestki i parowałam przez 40 minut. Więcej o gotowaniu na parze znajdziecie tutaj.

zupa2

Po ostygnięciu wydrążyłam miąższ łyżką i zblendowałam.

zupa6

Na oleju kokosowym (więcej o jego zdrowotnych właściwościach tutaj) podsmażyłam ząbek czosnku i połówkę cebuli.

kos18

Po kilku minutach dodałam zblendowaną dynię, połowę mojego bulionu wołowego i pół szklanki mleka kokosowego. Przyprawiłam ostrą papryką i solą himalajską. Gotowałam przez ok. 10 minut, a następnie zblendowałam na gładki krem.

Początkowo bałam się, że miałam za mało dyni albo dodałam za dużo bulionu i krem wyszedł zbyt rzadki, ale po zblendowaniu okazał się idealny. Następnym razem kupię jednak większą dynię.

zupa10

W Lisie krem posypany był pestkami dyni. Nie mogę jeść pestek, więc dodałam mięso wołowe z wywaru.

Muszę przyznać, że krem wyszedł mi absolutnie przepyszny. Dobrze, że ugotowałam tylko dwie porcje, dla mnie i mamy, bo bym pochłonęła cały garnek :)

zupa13

Spokojnie talerz zupy z mięsem zastąpił mi posiłek. Miał ok. 30g białka, 20g tłuszczy i 10g węglowodanów. Generalnie ostatnio jakoś nie kontroluję skrupulatnie makroskładników, ale z ciekawości policzyłam.

zupa16

A Wy, jakie zupy najczęściej jecie?

P.s. To nie jest wpis sponsorowany :) Ja po prostu uwielbiam Lisa :)

12 myśli w temacie “Nie ma obiadu bez… zupy!”

  1. Dania jednogarnkowe nie tyle co są dość tanie ale i szybkie w przygotowaniu.. uwielbiam takie rozwiązania jak nie mam czasu na przygotowanie ciepłego obiadu.
    Do kremu z dyni zawsze podchodzę jak pies do jeża.. trzy razy mi nie smakowała (z trzech różnych źródeł) i nie wiem, czy kiedykolwiek posmakuje.. zastanawiam się, czy nie zrobić czwartego podejścia ;) Może się uda!
    Pozdrawiam ciepło bo za oknem już jesień…

    http://www.zdrowatrzydziestka.pl

  2. Takie nawalenie różnej żywności za jednym razem jest szkodliwe dla organizmu. Po prostu ziemniaki + mięso + zupa to za dużo. Organizm potrzebuje innych soków żołądkowych do każdego z tych pokarmów, nie mówiąc o tym, że zupa sama w sobie może być mieszanką wybuchową.

Dodaj komentarz